BARBIE, czyli hit kinowy czy przerost formy nad treścią? [RECENZJA]
Trendy zalewające nas zewsząd na Instagramie, TikToku, Barbiecore, personalizowane napoje w Starbucksie, różowa strona główna Google – to tylko namiastka efektów znakomicie poprowadzonej promocji, towarzyszącej premierze nowego filmu Grety Gerwig. Czy ogromny sukces to efekt tylko i wyłącznie potężnej machiny marketingowej, na którą wydano o 5 milionów dolarów więcej niż na samą produkcję?
[TEKST ZAWIERA SPOILERY]
Informację o premierze „Barbie”, która miała miejsce 21 lipca, faktycznie ciężko było przegapić, biorąc pod uwagę, że internet żył nią już przynajmniej 2 tygodnie wcześniej. Niewątpliwie przyczynił się do tego fakt, iż na ten sam dzień przypadła premiera „Oppenheimera” Christophera Nolana, który – warto zaznaczyć – zarezerwował tę datę już dużo wcześniej. Swoją drogą cała ta sytuacja oraz sam film, niewątpliwie zasługuje na osobne omówienie, ale o tym następnym razem. Koniec końców obu produkcjom wyszło to na dobre – dzięki temu powstała cała otoczka „Barbieheimera” zrzeszająca tłumy ludzi odliczających dni do premiery. Sama dałam się w to wciągnąć i niecierpliwie czekałam na weekend, który już okazał się jednym z największych sukcesów kasowych w historii kina. No właśnie, ale czy samo „Barbie” faktycznie jest tak spektakularnym filmem?
Muszę przyznać, że mam co do tego filmu dość mieszane uczucia. Z jednej strony dostajemy od Warner Brosa naprawdę oryginalną produkcję, a z drugiej wskakujemy z Barbie w cukierkowe, sztuczne ubrania w których po chwili zaczynamy się… dusić i gotować. Osobiście wyszłam z tego filmu trochę zmęczona i przebodźcowana, i o ile hej, czego się spodziewać po filmie osadzonym głównie w różowym uniwersum Barbie, o tyle nie wiem czy to dobrze i czy tak powinno być. Produkcja ma jednak mnóstwo mocnych stron, które wyróżniają ją na tle innych, więc może od nich zacznijmy.
Źródło: https://www.facebook.com/BarbieTheMovie/photos
Gwiazdorska uczta
„Barbie” to prawie 2-godzinny film osadzony w cukierkowym świecie lalek, który przenika się z już nie tak kolorową rzeczywistością znaną nam z życia codziennego. Scenariusz stworzony przez Gretę Gerwig z Noahem Baumbachem bardzo płynnie zespala te dwa zupełnie odmienne środowiska, które działają jak w symbiozie. Obsada filmu jest naprawdę imponująca: Kate McKinnon, Will Ferrell, America Ferrera, Dua Lipa, ekipa znana nam z „Sex Education” w składzie: Emma Mackey, Connor Swindells oraz Ncuti Gatwa. Można powiedzieć, że gwiazdy wręcz wylewają się nam z ekranu. W roli tytułowej – określanej „stereotypową” – lalki Barbie oglądamy świetną Margot Robbie, która dzięki tej roli stała się jedną z najmocniejszych kandydatek do Oscara i mam wrażenie, że naprawdę ciężko będzie ją komukolwiek przebić. Po prostu ta rola wydaje się być stworzona dla niej, od kategorii estetycznych i wizualnych po zbudowanie postaci, która łączy typowe „kwadratowe” ruchy oraz momentami przerysowaną mimikę zabawki, z niesamowicie szczerymi i wzruszającymi ludzkimi emocjami. Ryan Gosling wcielający się w Kena poradził sobie równie dobrze, chociaż mam wrażenie, że zadanie miał trochę trudniejsze, gdyż postać jest mniej wyrazista i mniej daje się lubić. Nie stanęło to jednak na drodze, aby to właśnie piosenka w jego wykonaniu – „I’m Just Ken” z partią solową Slasha na gitarze podbijała teraz platformy streamingowe. Właściwie cały soundtrack z „Barbie”, podobnie jak obsada aktorska, złożony jest z kawałków topowych artystów, takich jak Billie Eillish, The Kid LAROI, Dua Lipa, Ava Max czy Khalid. Muzyka to kolejny mocny aspekt filmu. Piosenki, które naprawdę wpadają w ucho, a z ułożonymi do nich grupowymi choreografami nadają filmowi iście musicalowy wygląd.
Źródło: https://people.com/movies/barbie-movie-set-pictures
Grzechem byłoby nie wspomnieć o scenografii, która robi ogromne wrażenie i do której, podczas tworzenia, w pewnym momencie firmie zaopatrzeniowej zabrakło różowej farby, co opóźniło całą produkcję. Dosłownie mam wrażenie, że dla osób pracujących nad „Barbie” mógłby powstać osobny festiwal i tak czy tak byłby problem, żeby stwierdzić, kto najbardziej zasłużył na nagrodę. Co jest więc problemem, o którym wspomniałam na samym początku?
Co poszło nie tak?
Film jest bezdyskusyjnie ucztą dla oka, ale nie wiem czy produkcja nie skupiła się właśnie na efekcie wizualnym zbyt mocno. Mnie osobiście, już po niecałej godzinie, zaczęła męczyć cała przekoloryzowana, jaskrawa, plastikowa otoczka wszystkiego co dzieje się na ekranie. Paradoksalnie tyczyło się to nawet scen rozgrywających się w „naszym świecie”, jak np. ta w firmie Mattel, gdzie postacie i ich reakcje też są dość przerysowane. Po jakimś czasie robi się to osaczające, ale uznajmy, że może być to moja mocno subiektywna opinia. Jednak ciężko zaprzeczyć temu, że cały film oparty jest na dość… specyficznym humorze, który nie każdemu przypadnie do gustu. Żarty budowane są na pewnym poczuciu cringu, z którego faktycznie można zaśmiać się raz czy dwa razy, ale słysząc już któryś kawał oparty na różnych podtekstach, można trochę zwątpić. O ile podejrzewam, że zabiegi te były w pełni celowe, to nie zmienia to faktu, że chwilami siedziałam zażenowana. Jest to jednym z powodów, dla których „Barbie” – tutaj mały paradoks – nie do końca jest filmem dla dzieci (zresztą ograniczenie wiekowe dopuszcza oglądalność od 13 roku życia).
Paulo Coelho 2023 roku
Od początku było jasne, że w filmie możemy spodziewać się silnego, feministycznego głosu i tak też było. Sam pomysł był dobry, problem w tym, że fabuła filmu trochę pływa i właściwie zmierza w tylko sobie znanym kierunku. Wiemy, że tytułowa Barbie udaje się do realnego świata, aby znaleźć dziewczynkę, która odpowiada za jej kryzys emocjonalny oraz (co gorsza!!!) pojawiający się cellulit i płaskostopie. Wiemy, że potem rozgrywa się walka o przywrócenie starego porządku w Barbie Landzie, który przejęli Kenowie po odkryciu patriarchatu, ale film przez cały czas idzie na dość równym poziomie i brakuje mu wyraźnego zawiązania akcji. Tak naprawdę ma on co najmniej kilka momentów, w których mógłby się spokojnie skończyć. Odnoszę wrażenie, że „Barbie” jest w pewnym sensie zbieraniną tematów i problemów, które porusza się, żeby wstrzelić się w pewien kanon, wypozycjonować produkcję i przyciągnąć publikę. Mamy coś o równouprawnieniach, patriarchacie, feminizmie i sytuacji kobiet we współczesnym świecie (która nadal pozostawia wiele do życzenia), kryzysie męskości, kryzysie egzystencjalnym, zaburzeniach psychicznych, a nawet mniejszościach seksualnych oraz etnicznych. Dosłownie jest tego tak dużo, że w efekcie już nie wiemy, co autor miał na myśli. Nie zrozumcie mnie źle, absolutnie uważam, że powinno się poruszać te wszystkie tematy, tylko że w sposób aktywny. Taki, który wnosi coś do sprawy, popycha sytuację do przodu, a nie powtarza tylko to, co już wszyscy wiemy, a tak właśnie wygląda to w „Barbie”. Dotyczy to nawet świetnie napisanego monologu, wypowiedzianego przez Glorię (America Ferrera), w którym punktuje wszystko, co kobiety słyszą na co dzień, jakie wymagania są przed nimi stawiane i z jakimi paradoksami często się to wiąże. Sama miałam na nim ciarki, ale potem uświadomiłam sobie, że to naprawdę nic innego, jak powtórzenie po raz setny czegoś, co już zostało powiedziane – sytuacja jest beznadziejna i trzeba coś zmienić.
Źródło: https://people.com/style/barbie-movie-outfits-pictures
Problem polega na tym, że pomysłów albo chociażby sugestii, w którą stronę należałoby dążyć do zmiany, film ten nie podsuwa. Fabuła „Barbie” działa trochę jak sprawny generator problemów, który nas po prostu z nimi zostawia. Ponadto, zdaję sobie sprawę, że przed tym, aby nastąpiła jakaś zmiana, szala zawsze musi przechylić się mocno w drugą stronę, ale pod koniec już odniosłam wrażenie, że stąpamy po cienkiej granicy silnego feminizmu i dyskryminacji mężczyzn, propagując podejście „jak kiedyś wy nam, to teraz my wam”, a nie do końca o to chodzi w idei równouprawnienia.
Źródło: https://people.com/movies/barbie-movie-set-pictures
Czy warto?
Wydaje mi się, że Greta Gerwig po prostu chciała powiedzieć tym filmem za dużo i w efekcie nie powiedziała niczego konkretnego. Szkoda, bo „Barbie” dzięki promocji, na którą wydano grube miliony, ma ogromną oglądalność, a co za tym idzie, potencjał do bycia prekursorem jakichś zmian, a nie tylko do krzewienia pięknych haseł. Czy obejrzę film drugi raz? Raczej nie. Czy uważam, że warto wybrać się na seans? Mimo wszystko, biorąc pod uwagę poziom produkcji i ciekawe odniesienia do popkultury, uważam, że warto zobaczyć „Barbie” na dużym ekranie. Jednak, osobiście, nie przypisywałabym filmowi głębokiego przekazu czy drugiego dna. Podsumowując – całkiem niezła komedia, paradoksalnie bardziej dla starszych niż dla młodszych.